Wiewiórka Liza
niedziela, 31 sierpnia 2014
Larry Crowne, czyli słodko-gorzka pigułka
Pytanie nr 1: czy warto film obejrzeć? To zależy, kto pyta. Jeżeli wielbicielki gatunku romcom (Urban Dictionary), to na pewno. Krytyczne feministki zainteresowane gender studies i ekonomią też mogą się skusić. Jeżeli pytają bezrobotni nieatrakcyjni pięćdziesięciolatkowie szukający nowego pomysłu na życie albo czterdziestokilkuletnie nieszczęśliwe mężatki zaglądające głęboko do kieliszka – mogą sobie darować, bo nie zyskają nic poza kilkoma ciężkimi do wyplenienia złudzeniami.
Pytanie nr 2: O czym jest film? Tytułowy bohater, Larry Crowne, to poczciwy i sympatyczny mężczyzna koło pięćdziesiątki, były kucharz, który spędził dwadzieścia lat w piechocie morskiej, obecnie wzorowy pracownik supermarketu UMart (czyli Walmarta) spłacający gigantyczną hipotekę na domu, która została mu po rozwodzie. Z dnia na dzień zostaje zwolniony z pracy pod pretekstem, że brakuje mu wyższego wykształcenia. Trochę przez przypadek zapisuje się do community college, gdzie trafia między innymi na kurs retoryki prowadzony przez atrakcyjną, ale cyniczną i zgorzkniałą Mercedes Tainot. Ponieważ film jednoznacznie należy do gatunku komedii romantycznej, nie dopuszczę się chyba spoilingu, zdradzając, że pomiędzy bohaterami nawiązuje się romans.
Pytanie nr 3: No dobra, a co w tej cukierkowej komedii romantycznej jest ciekawego dla feministki zainteresowanej gender studies i ekonomią? Cóż, niby wszystko jest takie cukierkowe, ale przypatrzmy się bliżej. Inteligentna feministka dopatrzy się w tym filmie krytycznego komediodramatu. Obok Julii Roberts i Toma Hanksa główną rolę w filmie odgrywa kryzys gospodarczy. Uwielbiam filmy o kryzysie. Zwłaszcza te mniej serio, bo w jaki sposób można oddać na poważnie absurdalizm obecnego porządku gospodarczego (Inside Story, anyone?). Larry traci pracę, bo jego firma jest restrukturyzowana i musi ciąć koszty, a facet, który go zwalnia, sam wkrótce zaczyna rozwozić pizzę. Kobieta w banku otwarcie przyznaje, że czasy się zmieniły i że rok wcześniej dałaby Larry'emu pół miliona na sam podpis, niezależnie od tego, czy ma pracę, czy nie. Jej doradztwo, tak samo jak rok wcześniej, jest jednak nierzetelne. Ukrywa informacje, żeby chronić interesy banku, nie zważając na to, że wpędza klienta w bankructwo. Na kursie z ekonomii w koledżu Larry zdobywa jednak wiedzę, która pozwala mu krytycznie ocenić własną sytuację i podjąć odpowiednie kroki. Nie obywa się bez wyrzeczeń, ale w końcu takie jest życie, to nie bajka. Bajkowe jest natomiast przedstawienie romansu Larry'ego i Mercedes. Mercedes ma antypatycznego męża, który nie pracuje i całymi dniami ogląda pornografię. Zanim szanowne czytelniczki oburzą się z pozycji feministycznej, proszę o chwilę refleksji. Czy gdyby Mercedes nie pracowała i siedziała w domu, oglądając nałogowo strony internetowe poświęcone, dajmy na to, operacjom plastycznym i wpadkom modowym celebrytek, a to jej mąż przynosił do domu pensję, czy wasze oburzenie byłoby równie duże? Jak równouprawnienie, to równouprawnienie, bądźmy konsekwentni. Powiedzmy więc, że problemem Mercedes nie jest prowadzony przez jej męża styl życia trutnia, ale fakt, że jej nie szanuje i na okrągło szuka okazji do kłótni. Mercedes znieczula się codziennie dużymi dawkami mocnego alkoholu. Pomimo niezdrowego stylu życia bohaterka wygląda młodo i kwitnąco, zupełnie jakby świeżo wyszła ze spa. Normalnie czepiałabym się, że jest to nierealistyczne i w normalnym życiu miałaby znaczną nadwagę, szarą cerę i zniszczoną wątrobę, ale taka jest holywoodzka konwencja i nie ma się z nią co kłócić. Wróćmy zatem do fabuły udającej wątek feministyczny, aby zdemaskować jego nielogiczność. Podjąwszy (bynajmniej nie na trzeźwo) decyzję o rozstaniu z małżonkiem, co robi nasza bohaterka? Kontaktuje się z adwokatem, zapisuje na odwyk, kurs aerobiku, zdrowego gotowania i women studies? Bynajmniej. Rzuca się na bogu ducha winnego Larry'ego, swojego studenta i zaczyna go całować. Ten jest oczywiście uszczęśliwiony zainteresowaniem
okazanym mu przez pijaną w sztok profesorkę (zaiste, prawdziwy uśmiech losu!), ale będąc człowiekiem do gruntu przyzwoitym, odmawia skorzystania z niemoralnej propozycji i odsyła ją do łóżka (brakowało mi tutaj tylko sztampowej sceny czułego otulania jej kołdrą i gaszenia światła przy wyjściu). Następnego dnia Mercedes wzywa Larry'ego po zajęciach i na ciężkim kacu prosi o dyskrecję w sprawie rzeczonego incydentu, bo mógłby on zaszkodzić jej reputacji. Z ust profesorki ani razu nie pada słowo „przepraszam”. Wyobraźmy sobie teraz, że na miejscu ślicznej Julii Roberts, która nawet pijana wygląda zapewne zjawiskowo i pięknie pachnie, jest rozmemłany babsztyl, od którego jedzie wódką i papierosami? Czy czytelnikom nie nasuwa się na myśl termin „molestowanie seksualne”? A teraz zamieńmy role: pijany profesor jest mężczyzną, a do domu podwozi go studentka. Czy termin „molestowanie seksualne” nasuwa się na myśl już także czytelniczkom? Może także epitet „sprośna świnia”? Przed końcem filmu bohaterom udaje się oczywiście wyjaśnić dzielące ich nieporozumienia i nic już nie stoi na drodze ich szczęściu. Bo, jak wszyscy wiemy, szczęśliwym można być tylko w parze w związku o charakterze romantycznym, w stanie głębokiego zakochania. Powiedziałabym, że jest to propaganda wciskana nam przez system patriarchalny, żeby utrwalić system ucisku i opresji kobiet, ale adrestami tej propagandy są obie płci i obie jej ulegają, z katastroficznymi skutkami. To dlatego napisałam na wstępie, że nie jest to film dla bezrobotnych nieatrakcyjnych pięćdziesięciolatków szukających nowego pomysłu na życie ani dla czterdziestokilkuletnich nieszczęśliwych mężatek zaglądających głęboko do kieliszka. Znalezienie nowego partnera romantycznego nie pomoże im w żaden sposób rozwiązać problemów, a może wręcz poważnie zaszkodzić.
Pytanie nr 4: a skąd w filmie wziął się akurat skuter? Na pewno w ramach nawiązania do „Rzymskich wakacji” z Audrey Hepburn i Gregory Peckiem, ale także po to, żeby było śmieszniej. Jeżdżąca na skuterach młodzież studencka (i przygarnięty do jej grona Larry Crowne) pozuje na gang Hell's Angel, ale w wersji „soft” (w jednej ze scen kawalkada skuterów mija parking zapełniony Harleyami, a ubrani w skóry i łańcuchy motocykliści wiwatują). Miłośnicy skuterów są po dobrej stronie mocy, ale – jak wszyscy wiemy – poczciwość, pokojowość i przyzwoitość to cechy mało medialne, więc nasze aniołki pożyczają sobie niepokorne atrybuty z ciemnej strony mocy, żeby podkręcić sobie wizerunek.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz