Wiewiórka Liza

Wiewiórka Liza
Wiewiór, zwierzę totemiczne

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Pochwała przeciętności

Dlaczego nie lubię typowych amerykańskich poradników? Bo zakładają, że każdy chce być „naj”, super, cool, czy co tam jeszcze. Typowy produkt docelowy takiego poradnika to szczupły, ale umięśniony fanatyk zdrowego odżywiania (wierzchołek pierwszy trójkąta – zdrowie fizyczne), żyjący w harmonijnym związku romantycznym człowiek renesansu o szerokich zainteresowaniach i żyłce społecznika (wierzchołek drugi trójkąta – strefa emocjonalno-mentalna), cieszący się niezależnością materialną (definiowaną tradycyjnie jako milion dolarów, chociaż ten milion dolarów to nie ten sam milion dolarów co niegdyś – inflacja się kłania) i zasadniczo niewykonujący pracy zarobkowej, chyba że akurat mu się chce, bo kocha to, co robi (wierzchołek trzeci trójkąta – strefa materialna). Takim człowiekiem sukcesu może być na przykład zamieszkały w Tajlandii buddysta, wielbiciel wygimnastykowanych kobiet i lekkiej kuchni orientalnej, autor bloga o nawykach zen, żyjący z reklam na tymże blogu.
Irytujące jest, że model ten proponuje się wszystkim bez wyjątku, niezależnie od punktu wyjściowego, predyspozycji, a nawet preferencji. Jest on głęboko zakorzeniony w idei tzw. American Dream. Kiedy Barack Obama zawołał w swoim wyborczym przemówieniu „YES, WE CAN!”, każdy wiedział, co ma na myśli – wszystko jest możliwe, jeśli tylko w to uwierzysz, nieważne w jakim bagnie obecnie siedzimy... Ależ oczywiście, że każdy może zostać właścicielem świetnie prosperującej firmy, milionerem, a nawet prezydentem Stanów Zjednoczonych (chociaż Arnoldowi Schwarzenegerowi to się raczej nie uda, chociaż wyszedł za Kennedy'ównę, chyba że zmienią konstytucję w najbliższej przyszłości). Nic dziwnego, że nawet wśród kompletnie zindoktrynowanych ideą American_Dream Anglosasów zaczynają się budzić wątpliwości:
„It's called the American dream because you have to be asleep to believe it.” George Carlin
Tym bardziej że, jak się dowiedziałam na jednym ze szkoleń z ekonomii, na które regularnie chadzam w nadziei, że coś mi z nich w głowie pozostanie (proszę się nie dziwić – ekonomia to, z greckiego, „zasady prowadzenia gospodarstwa domowego”, czyli coś bardzo przydatnego kobiecie), wbrew powszechnym wyobrażeniom, w Europie jest znacznie łatwiej o awans społeczny niż w USA (co ciekawe, realizacja American Dream najlepiej wychodzi Chińczykom; dziwi mnie, dlaczego amerykańskie matki były tak oburzone chińskim modelem wychowywania dzieci opisanym w książce Battle Hymn of the Tiger Mother – przecież to kwintesencja amerykańskich ideałów; jak tak dalej pójdzie, wszyscy powinniśmy nauczyć się mandaryńskiego...). Do tego sceptycyzmu przyczynia się zapewne po części obecny kryzys, a także nowe odkrycia psychologów Yes, I Suck. Z drugiej strony badacze zajmują się takimi badaniami, na jakie jest aktualnie zapotrzebowanie społeczne, to znaczy, że najpierw musiała się pojawić teza, że coś z tym pozytywnym myśleniem jest nie tak, a potem zaczęto szukać dowodów na jej potwierdzenie.
Tymczasem nasz styl życia jest taki, jaki jest. Niedoskonały. Co więcej, ta niedoskonałość świetnie pasuje do chaotycznej natury rzeczywistości. Trzeba być elastycznym, bo warunki się zmieniają. Czasami udaje się wstać o 7 rano, a czasami dopiero o 9 (ale nie ma się czym przejmować, bo szef jest na urlopie, więc tego nie zauważy, a poza tym i tak akurat nie ma nic do roboty). Nie trzeba gotować na poziomie mistrzów kuchni, żeby móc się cieszyć dobrym, zdrowym i tanim jedzeniem. Nie wolno czekać z mówieniem w obcym języku do czasu, aż się go nauczymy bezbłędnie (ten moment nigdy nie nastąpi). Jednym słowem, lepsze jest wrogiem dobrego. Nie ma co szaleć, wystarczy się skupić na ważnych rzeczach (o zasadzie Pareto już chyba pisałam?).

P.S. A wcale nienajgorszy blog o nawykach zen (autor nie mieszkał w Tajlandii, ale na Guam, co pewnie na jedno wychodzi – lokalne tropikalne plaże ocienione palmami wyglądają podobnie i tu i tam...) prowadzi Leo Babauta Zen Habits.

niedziela, 8 kwietnia 2012

Zamienił stryjek kijek na siekierkę

To nie pomyłka. Tu chodzi o rzeczywisty postęp technologiczny...
Kupiłam Kindle'a.
Od razu zastrzegam, że nie chodzi o kryptoreklamę, bo Amazon mi nic nie płaci. To raczej ja wypłacam Amazonowi regularnie całkiem spore sumy jako klientka.
Zmiany mają to do siebie, że normalny człowiek broni się przed nimi rękami i nogami. Przeprowadzka? Zmiana pracy? Zmiana diety i trybu życia? Zmiana systemu operacyjnego na komputerze? Wymiana ukochanego 12-letniego roweru na nowy? Och, NIE, NIE, NIE TERAZ! Za moją zwłoką w przerzuceniu się na czytnik elektroniczny stały jednak całkowicie racjonalne argumenty:
- to nowa technologia, co roku będą więc wypuszczali nowe, poważnie udoskonalone modele;
- to modna nowość, więc póki co dużo kosztuje, a w miarę jej upowszechniania będzie tanieć;
- mam jeszcze około 300 nieprzeczytanych książek drukowanych, więc to nie czas na zmianę systemu;
- nie lubię podążać za tłumem, poczekam i zobaczę...
OK, w pewnym momencie zdecydowałam się jednak pożyczyć od Zaprzyjaźnionego Prześmiewcy jego Kindle do przetestowania. Decyzja o kupnie własnego zajęła mi może jedną godzinę...
Teraz, po miesiącu użytkowania, mogę śmiało powiedzieć, dlaczego to była dobra decyzja:
- Kindle maksymalizuje czas czytania: jest lekki i można go zawsze mieć przy sobie, żeby czytać w każdej wolnej minucie. Jeżeli nie mamy ochoty na dany utwór, zawsze możemy się przerzucić na inny (ja zawsze czytam kilka książek jednocześnie, w zależności od nastroju - z reguły jakąś książkę akcji, coś popularnonaukowego plus jakiś poradnik);
- Amazon oferuje fantastyczne wyprzedaże e-booków za poniżej 1 EUR; ostatnio w promocji wiosennej ściągnęłam sobie próbki ponad 40 bardzo aktualnych książek popularnonaukowych, z czego kupiłam 20 - mam zapas na długi czas;
-ściągnięcie książki zajmuje kilka sekund, nie trzeba czekać na listonosza ani jechać na pocztę;
- czytnik jest lekki, nie obciąża dłoni i nie zamyka się uparcie, jak niektóre grube paperbacki;
- Kindle może przechowywać do 5 tysięcy książek i zajmuje tyle miejsca, co średniej wielkości notes - żegnajcie regały wypchane po brzegi książkami! (a ja i tak prowadzę regularny recykling...)
- ebooki są ekologiczne i oszczędzają zasoby naturalne.

Ale swoją drogą warto było poczekać, bo faktycznie dostałam lepszy model taniej....