Write or Die
Ostatnio rozbawiła mnie uwaga Zadie Smith o czytelnictwie w Stanach: „W Stanach mało kto czyta, ale każdy chce pisać. Co drugi uważa się za pisarza.” http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,9763361,Zadie_Smith_non_fiction.html.
Krótkie, ale celne. Ale co złego jest w pisaniu? Jeżeli ludzie mają z tego przyjemność, to niech piszą. Trzeba tylko uważać, co się czyta - i znowu, każdy decyduje na własną odpowiedzialność co robić z własnym czasem i jak najlepiej (a potencjalnie także najprzyjemniej) go spędzić.
Z zachwytem odkryłam niedawno fenomenalne, diabelskie narzędzie dla wszystkich piszących prozę http://writeordie.com/.
P.S. Tytuł tego bloga jest oczywiście bezczelną kalką „Write Or Die”, ale nie mogłam się powstrzymać. W tym miejscu chylę czoła przed autorem - doktorem Wicked.
Idea jest prosta jak kij z marchewką i w tejże prostocie genialna. Kij to wyznaczony limit czasowy na napisanie określonej liczby słów plus dodatkowe sankcje (których dotkliwość można indywidualnie określić) np. nieprzyjemny dźwięk albo „zjadanie” już napisanego tekstu za przerwy w pisaniu. Nagroda to natychmiastowa gratyfikacja z osiągnięcia wyznaczonego celu plus zwycięskie fanfary! Fajne, cieszyłam się jak dziecko ;-). A sukcesem można się od razu podzielić, publikując notkę na Twiterze (jeżeli ktoś z niego korzysta - ja nie przyzwyczaiłam się jeszcze nawet do Facebooka, zanim się przyzwyczaję, pewnie przestanie już istnieć i zastąpi go jakiś chiński serwis społecznościowy niewymagający pisania na klawiaturze - z automatycznym rozpoznawaniem głosu - ale będzie jazda ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz