Zanim szacowni czytelnicy oburzą się, że przepuszczam w opublikowanym tekście literówki, śpieszę z wyjaśnieniem: „bankster” to prawdziwe słowo, które przeżywa obecnie renesans. Pochodzi od słów „bankier” i „gangster”. Nikogo nie powinno chyba dziwić, że tę zbitkę ukuto podczas ostatniej Wielkiej Depresji, tej z lat trzydziestych XX wieku.
„It was the bankers who were wearing the ski
masks” – Warren Buffett na temat kryzysu kas oszczędnościowo-pożyczkowych w
latach 80.
„It‘s
the same pitch the Mafia gives you in the neighborhood. ―I know how ya feel,
you‘re in debt, you don‘t have any money for the down payment, an ya can‘t find
yur documents, it‘s ok, I‘ll make you a loan you can‘t refuse. It‘s called,
subprime. Y-ya no interest now, y-ya pay a little more later. Eh, don‘t worry
bout later, we‘ll take care of ya. ― And like the Mafia, Countrywide, CitiBank,
Wells-Fargo, Chase, they would someday stop by to collect, and take your home.”
– Michael Moore, Capitalism: A Love Story
„It‘s
not surprising that the rich want to get richer. But now they‘d come up with a
new and brazen way to do it. Just back a big truck up to the Dept. of the
Treasury, and take $700 Billion of our tax money. No questions asked.” –
Michael Moore, Capitalism: A Love Story, o bailoucie z 2008 r.
Co mają wspólnego nudni bankierzy z gangsterami, którzy inspirowali legendarne filmy? Okazuje się, że podobieństw tych jest zaskakująco wiele. Po pierwsze, jedni i drudzy wylądowali na pierwszych stronach gazet i są „na fali”. Po drugie, zarówno gangsterzy, jak i bankierzy dopuszczali się przestępstw – przy czym straty wskutek wszystkich napadów na banki w historii są nadal nieporównywalne ze stratami, jakie poniosła światowa gospodarka od 2008 r. w wyniku emisji toksycznych papierów i nieodpowiedzialnej polityki kredytowej (jak dotąd, tylko Islandia wyciągnęła konsekwencje karne wobec swoich bankierów, których nazywa obrazowo „finansowymi terrorystami”).
Po trzecie, jedno i drugie środowisko jest zamknięte, działa w ukryciu i rządzi się własnym kodeksem wartości (przypomnijmy tutaj choćby słynną przemowę Gordona Gekko pod hasłem „chciwość jest dobra” ). Po czwarte, kto powiedział, że bankierzy są nudni? Odkąd na rynku zaroiło się od wspomnień licznych eks-bankierów inwestycyjnych (po wrzuceniu w wujka Google hasła „Confessions of former bankers” wyskakuje 5,5 mln hitów) okazało się, że stylem życia („Work hard, play harder”) niektórzy z nich mogliby zaimponować nawet współczesnym gwiazdom rocka, a co dopiero poczciwym gangsterom z epoki Prohibicji. Po piąte, zarówno gangsterzy, jak i bankierzy nie budzą sympatii zwykłego człowieka z ulicy, ale często wzbudzają w nim podziw i zawiść. Nic zatem dziwnego, że za bankierów wzięli się filmowcy (a także dziennikarze, pisarze i blogerzy).
Podczas wielkiego kryzysu w latach 30. (the Great Depression) amerykańska gospodarka skurczyła się o 33%, a bezrobocie sięgnęło 25%. Podczas ostatniego kryzysu finansowego (the Great Recession) amerykańska gospodarka skurczyła się o 5,1%, a bezrobocie wyniosło 10%. W Wielkiej Brytanii recesja była boleśniejsza: PKB spadło o 7,1%, a bezrobocie wyniosło 8,3% (dane statystyczne za: John Lanchaster „How to Speak Money”)
Mieszkańcy świata wielkich finansów nazywani są też „władcami wszechświata” („Masters of the Universe” – alias ukuty przez Toma Wolfa w bestsellerowej powieści z końcówki lat 80. „Ognisko próżności”, przerobionej przez Briana de Palmę na fatalnie oceniane, pomimo gwiazdorskiej obsady, „Fajerwerki próżności”). Tak brzmi też tytuł filmu dokumentalnego Marca Baudera z 2013 r. W roli tytułowego władcy wszechświata wystąpił pięćdziesięciokilkuletni były bankier inwestycyjnych Rainer Voss. Poszukując bankowca, który okazałby się gotowy do zwierzeń, filmowiec szybko zorientował się, że bez odpowiednich znajomości nie będzie w stanie dotrzeć do tego hermetycznego środowiska, przypominającego równoległy wszechświat. Nikt nie odpowiedział na jego ogłoszenia w prasie. W końcu pomógł mu pewien niemiecki parlamentarzysta, podając kontakt do swojego doradcy. Rainer Voss zgodził się wystąpić w filmie, ale pod warunkiem, że nie ujawni ani nazw banków, dla których pracował, ani nazwisk żadnych współpracowników. Zastrzegł też sobie prawo do nieodpowiadania na pytania, z którego niejednokrotnie korzystał.
Film przypomina wywiad-rzekę, przez większość czasu widzimy tylko twarz i sylwetkę bankiera na tle wyludnionej dzielnicy bankowej Frankfurtu nad Menem, przypominającej krajobraz po apokalipsie lub epidemii zombie (co akurat świetnie pasowało reżyserowi do wizji artystycznej, ale tak wygląda większość europejskich centrów biurowych w weekendy i dni świąteczne, nawet w czasach boomu gospodarczego).
Frankfurt nad Menem, gdzie mieszczą się Europejski Bank Centralny, Bundesbank i niemiecka giełda papierów wartościowych oraz wiele prywatnych banków i innych instytucji finansowych, konkuruje, jak dotąd bezskutecznie, o pozycję głównego centrum finansowego Europy z londyńskim City. Nie ulega wątpliwości, że pod względem atrakcyjności warunków życia dla młodych bankierów i maklerów prowincjonalny Frankfurt (700 tys. mieszkańców) nie umywa się nawet do ośmiomilionowej metropolii, jaką jest Londyn. Jak skomentował były burmistrz Londynu Ken Livingstone: „Young men want to go out on the pull and do a lot of cocaine, and they can’t really do that easily in Frankfurt”. Mieszkałam przez pewien czas we Frankfurcie i mogę powiedzieć, że chłopaki z trade roomów jakoś sobie mimo to radzą, ale faktycznie, mają biedaki pod górkę…Pomimo tej wizualnej monotonii, historia jest wciągająca. Martin Voss oprowadza filmowca po opuszczonym budynku banku, pokazuje, gdzie była serwerownia, a gdzie trade room, i że każdemu traderowi zależało, żeby jego kabel od komputera z czterema monitorami do serwera był jak najkrótszy. Cofa się pamięcią trzydzieści lat wstecz, gdy europejskie instytucje wyglądały jeszcze zupełnie inaczej. Voss przypomina sobie, że amerykańscy bankierzy inwestycyjni, którzy wkroczyli do europejskich banków i zaczęli objaśniać pracujących w nim prostaczkom, jak funkcjonuje nowy świat, przypominali mu bogów. Stara się o obiektywność. Mówi, że rynek był anachroniczny i dobrze, że się zmienił. Sama deregulacja nie doprowadziła jego zdaniem do kryzysu, ale bez deregulacji kryzys nie byłby możliwy. Moment, w którym zaczął karierę nowoczesnego bankiera inwestycyjnego, kojarzy mu się z rewolucją informatyczną rozpoczęto w garażu przez Billa Gatesa. „Pięć lat wcześniej albo później byłbym księgowym”, mówi. Załapał się na rewolucję, bo on i grupa jego równolatków interesowali się komputerami – starsi koledzy z dużym doświadczeniem i długim stażem nie mieli ochoty uczyć się nowinek technicznych. Voss i jego koledzy studiowali angielskie książki o modelach finansowych i po nocach tworzyli arkusze Excela z własnymi „innowacyjnymi” produktami. Mieli z tego ogromną frajdę, wszystko wydawało się im możliwe i nawet gdyby chcieli, nic nie byliby w stanie popsuć, mówi Voss: „Teraz przeciwnie. Wszystko może pójść źle”.
Pionierskie czasy przeszły w „business as usual” – banki zarabiały na działalności inwestycyjnej coraz większe pieniądze i miały apetyt na coraz większy kawałek tortu. Voss podaje jako przykład skandal Société Générale z 2008, kiedy to wielki francuski bank stracił prawie 5 mld euro wskutek działań jednego tradera. Próbuje naświetlić sytuację od drugiej strony. Traderzy obracają codziennie niewyobrażalnymi dla przeciętnego człowieka sumami, ale stoją nisko w hierarchii służbowej, nie są menadżerami, tłumaczy Voss. Ich przełożeni poddają ich ogromnej presji, aby co roku poprawiać wynik, niezależnie od aktualnych warunków rynkowych: „Co roku dziesięć procent więcej. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. I do not care how you do it”, cytuje Voss. W domyśle, czy powinniśmy się dziwić, że traderzy przesuwają ciągle granice ryzyka?
Co zatem trzyma traderów w pracy i dlaczego uważają się za „władców wszechświata”? Kiedy bohater filmu mówi o swoim wcześniejszym życiu, na jego twarzy pojawia się wyraz nostalgii i półuśmiech, trochę smutny, a trochę z poczuciem wyższości. Z jego ust nie pada wprawdzie „i tak nigdy nie pojmiecie, jak to jest, bo to trzeba samemu przeżyć”, ale wyraźnie widać, że nie liczy na zrozumienie poza kręgiem swojego ekskluzywnego „bractwa”. Szkicuje więc tylko w grubych zarysach obraz wielkiego świata, do którego trafił ze swojego rodzinnego miasteczka. Praca bankiera otworzyła mu horyzonty, zapewniła podróże po świecie, znajomość języków obcych, uczestnictwo w elitarnych wydarzeniach kulturalnych, wiedzę o dobrach luksusowych – towarzyszył z żoną klientom w premierach w operze londyńskiej, jadał w najlepszych restauracjach, czytał książki o markowych butach, zegarkach, winach, jedzeniu. Z drugiej strony, coraz bardziej tracił kontakt z osobami spoza swojego środowiska zawodowego. Jego najbliższym kręgiem znajomych stali się koledzy z pracy. Bank organizował rodzinne imprezy, przedszkole dla dzieci. Mieli się czuć jedną wielką rodziną. Poza tym, kiedy się zarabia 100 000 euro na miesiąc, trudno jest znaleźć wspólne tematy ze starymi przyjaciółmi. Ciągle trzeba się gryźć w język, żeby nie powiedzieć czegoś, co mogłoby ich mimowolnie urazić.
No właśnie, pieniądze. Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, oni pieniądze mają. Voss niewątpliwie jest zbyt dobrze wychowany, żeby epatować swoim statusem materialnym – jeśli już, to stara się przybliżyć skalę operacji (czytaj: spekulacji) finansowych przeciętnego banku inwestycyjnego, a nie wysokość swoich przeciętnych zarobków i wydatków. Głównym motywem wyboru tej ścieżki kariery są jednak niewątpliwie pieniądze. Oddajmy głos młodemu mężczyźnie, który miał pecha i zaczął (a wkrótce potem skończył) karierę zawodową w bankowości już po wybuchu kryzysu finansowego:
„Banking
is brutal. I knew this after my internship, but I didn’t care. I wanted money.
I wanted respect. I wanted to be a somebody in the eyes of myself and others.
But most of all, I wanted money. Why? Because money is freedom. Money means I
can wear what I want, live where I want, go where I want, eat what I want, be
who I want. Money would make me happy.”
[tutaj nasz
bohater przechodzi o morału, żeby czytelnik poczuł się lepiej]
„Right?
Well... not exactly I’m afraid. In fact, money didn’t seem to make any of the
bankers happy. Not one person in the roughly 200 I got to know in banking were
happy. Yet all earned multiples of the national average salary.”
Jak wszyscy wiemy, najważniejszym celem pracy zawodowej jest poszukiwanie szczęścia i samorealizacji, zatem nasz sfrustrowany bankier wchodzi w szołbiznes – na załączonym klipie wbija szpony w rozstrojony fortepian i śpiewa cover Rihanny, trochę niewprawnie (nie miał w końcu chłopak kiedy ćwiczyć, pracując po 12 godzin na dobę dla chciwego banku), ale nadrabiając entuzjazmem. Na Facebooku zachęca nas, żebyśmy kupili jego pierwszą płytę. Jedno jest pewne, kariera w bankowości nauczyła go przynajmniej pewności siebie. Czego go na pewno nie nauczyła, to rachunku ekonomicznego. Kto jednak powiedział, że znajomość ekonomii jest potrzebna do pracy tradera? Najważniejsza jest tzw. „intuicja” i tupet. Jak relacjonuje w swojej słynnej książce „Liar’s Poker” Micheal Lewis (za Wikipedią):
„During
the training sessions, Lewis was struck by the infantilism of most of his
fellow trainees. Examples included yelling at and insulting financial experts
who talked to them, throwing spit balls at one another and at lecturers,
calling phone sex lines and then broadcasting them over the company's intercom,
gambling on behavioral traits (such as how long it took certain trainees to
fall asleep during lectures), and the trainees' incredible lust for money and
contempt for any position that did not earn that much.
Lewis
attributed the bond traders' and salesmen's behavior to the fact that the
trading pit required neither finesse nor advanced financial knowledge, but,
rather, the ability and desire to exploit others' weaknesses, to intimidate
others into listening to traders and salesmen, and the ability to spend hours a
day screaming orders under high pressure situations. He referred to their
worldview as "The Law of the Jungle."
He
also noted that, although most arrivals on Wall Street had studied economics,
this knowledge was never used; in fact, any academic knowledge was frowned on
by traders.”
P.S.1 Bankier, trader, makler czy może agent ubezpieczeniowy? Przejrzysta tabelka dla wszystkich zdezorientowanych osób, które przegapiły wejście w życie w 1999 r. Gramm-Leach-Bliley Act, znanej jako ustawa „modernizująca” rynek usług finansowych, likwidująca w praktyce rozdział działalności inwestycyjnej, bankowej i ubezpieczeniowej: Czym się różni bankier inwestycyjny od maklera?
P.S.2 Zestawiona przez fana lista 15 filmów o pracy w finansach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz