Jesienią dopada człowieka melancholia. Nie wiadomo, czy jest to jednostka chorobowa wymyślona, czy też realnie istniejąca. Podobno Polacy są jedyną nacją cierpiącą na meteopatię (najbardziej rozbawiło mnie zadane przez kogoś na forum meteopatów pytanie, czy złe warunki pogodowe stanowią usprawiedliwienie dla absencji w pracy; śpieszę jednak zapewnić, że ja sama na przykład odczuwam głęboką i całkowicie nieuzasadnioną fobię związaną z trzynastym dniem miesiąca i najchętniej nie wychodziłabym wtedy z domu, więc bynajmniej się nie wyśmiewam), ale już na przykład skutki siedzenia w przeciągu odczuwają także Niemcy i Holendrzy. Melancholia jesienna jest więc także zapewne zjawiskiem o ograniczonym zasięgu, w każdym razie geograficznie (trudno mówić o melancholii jesiennej w kraju, w którym jesień w ogóle nie występuje; znane są natomiast depresje zimowe w krajach, gdzie zima trwa pół roku, łącząc się na dodatek z nocą polarną dla bardziej ponurego efektu). Może jest tak, że melancholia jest po prostu naturalną kondycją ludzką, występującą jeśli nie stale, to przynajmniej okresowo?
Jakież mogą być zatem powody melancholii? Lista jest długa i zróżnicowana. Powodów nie musi być żadnych, mogą być biologiczne (zaburzenia hormonalne czy zwykła niestrawność), osobiste (kłopoty sercowe lub wredny szef), ambicjonalne (awans mnie ominął, a w ogóle to na nic nie mam czasu i w ogóle się nie rozwijam), idealistyczne (tzw. Weltschmerz, kryzys kapitalizmu, amerykański imperializm, głód dzieci w Afryce, czyli zasadniczo sprawy, na które nie mamy bezpośredniego wpływu, chyba że akurat w naszym mieście zapowiadana jest manifestacja „los Indignados” i mamy okazję się dołączyć). Jakie są środki zaradcze? Lista jest równie długa, a ich skuteczność jest sprawą indywidualną: położenie się pod lampą naśladującą spektrum światła słonecznego, pójście spać (z kimś lub samemu, w zależności od preferencji), zjedzenie pudełka czekoladek (albo dwóch), słuchanie dołujących piosenek (zgodnie z ludową mądrością, żeby odbić się od dna, trzeba je najpierw osiągnąć), wejście na forum internetowe (można się pośmiać albo wyżalić), pójście na basen albo na siłownię, zamówienie pizzy albo skorzystanie z telefonu zaufania.
Znanym sposobem na poprawienie humoru jest także zakupoterapia. Wskazana jest tutaj ostrożność, bo o tej naszej słabości wiedzą doskonale specjaliści od marketingu. Wielkie koncerny posuwają się nawet do obrazowania pracy mózgu konsumentów, żeby tym skuteczniej wystawiać ich na pokusy. Warto o tym poczytać np. w „Zakupologii” Martina Lindstroma (strona autora http://www.martinlindstrom.com/). Z drugiej strony, czy wiedza teoretyczna komukolwiek się do czegokolwiek przydała? Wiedza sobą, a podświadomość sobą. Co więc powinien robić zdołowany z powodu jesiennej melancholii człowiek, którego poniosło na zakupy? Starać się przynajmniej ograniczać straty. Może to przyjąć formę na przykład następującej (prowadzącej na manowce) strategii: nie kupię sobie tego, co chcę, tylko kupię sobie coś prawie takiego samego, ale tańszego. Słowem kluczowym jest tutaj „PRAWIE”. Z reguły tego tańszego trzeba kupić więcej, bo inaczej pozytywny skutek nie jest zagwarantowany. I takim sposobem zamiast jednej bajecznej kreacji kobieta kończy ze stertą łachów z second handów, które są „prawie” gotowe do noszenia, po wypraniu tych plam, zaszyciu dziur, poszerzeniu lub zwężeniu, skróceniu itp. Ech...
P.S.1 Moim zdaniem NAJBARDZIEJ skutecznym środkiem zaradczym jest po prostu wybicie sobie z głowy focha. Melancholia? Spleen? Ki czort? Co to za wymysły dla mięczaków?
P.S.2 A propos strategii polegającej na słuchaniu dołujących piosenek, to jesienny spleen fantastycznie pogłębia słuchanie Adele (album „21” nagrała po bolesnym rozstaniu ;-):
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz